Wczoraj na moją salę przywieziono pana. Jedna noga obcięta
tuż pod kolanem w drugiej odjęty został kawałek stopy. Czuł się fatalnie,
wszystko go bolało. Podłączono go do tlenu, podłączono kroplówki, przetoczono
krew. Jednym słowem pełna obsługa. Jako, że spać nie mogłem czuwałem. O
godzinie trzeciej nad ranem chłopina odżył. Odłączono go od sprzętu, facet
usiadł i zaczął gadać z sensem. Poszliśmy spać. Rano - wszystko w porządku.
Facet tryska energią, rozmawia, żartuje z pielęgniarkami. Przyjeżdża jego żona,
oboje chwile rozmawiają - mija dziesięć minut i ... Grom z jasnego nieba. Pan
zaczyna narzekać, jęczeć. Zwalnia praca serca. Od nowa podają mu tlen. W końcu
pacjenta zabierają na OIOM - tam walczy. W sali wszystko wraca do normy. Na wolne
łóżko wjeżdża nowy pacjent. Na chodzie. Starszy gość, Jeszcze nieśmiały i zagubiony ale na widok pielęgniarki
zaczyna żartować. Wszystko wraca do normy. Smutek, żal i niepewność "co
dalej" odchodzą razem z tamtą rodziną. Dla nich całym światem jest teraz
OIOM i najbliższy. Obojętny im świat z jego satelitami. A wokół nich toczy się
dalej życie i ani myśli zwolnić. Jak śpiewał Ryszard Riedel "W życiu
piękne są tylko chwile". Czy jednak można się zgodzić z tym? Uważam, że
nie. Życie jest takie niepowtarzalne w smaku. Tyle samo w nim radości co i
smutku. Większość z nas chce pamiętać tylko to co było piękne i stara się by
nie tracić dnia na próżne użalanie się nad swoim nieciekawym losem. Ktoś mógłby
powiedzieć "Jakie szczęście miał ten facet z OIOM-u?". A chociażby
takie że nie był sam w swym cierpieniu. Sama obecność rodziny daje wiele.
Czytałem ostatnio
książkę Janusza Świtaj "12 Oddechów na minutę". Gość mając 17 lat
uległ wypadkowi motocyklowemu. Teraz ma 33. Został sparaliżowany od szyi w dół. Oddycha za
niego maszyna. Jak sam określił wszystko co robi sprawia większy lub mniejszy
ból. Jednak znalazł w sobie dość siły by napisać książkę. Pisał ją ołówkiem
trzymanym w zębach wystukując każdą literkę na klawiaturze komputera. Pracuje w
fundacji i stara się pomóc innym.
Należałem
do ludzi użalających się nad sobą. Dużo przez to traciłem i czasu i znajomych.
Kto chce znać człowieka jojczącego non stop? Nikt. Teraz zastanawiam się nad
sobą i myślę iż po prostu byłem głupcem.
Najważniejsze, że w końcu to dostrzegłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz