środa, 26 października 2016

Wspomnień czar lata '80 - cz.2



            He he he, Witaj kochany pamiętniku, Pamiętam, że bardzo dawno temu tak gdzieś ktoś rozpoczynał pisanie. Postanowiłem sobie wtedy zapamiętać te słowa i kiedyś, w mniej lub bardziej dalekiej przyszłości zastosować je w odpowiednim momencie. Moment niestety nie nadchodził a ja powoli zapominałem o mej obietnicy i w końcu definitywnie mi to z główki wyleciało. Przed chwilą, gdy zasiadłem do pisania przypomniałem sobie i postanowiłem tak zacząć. Więc jeszcze raz:


"WITAJ KOCHANY PAMIĘTNIKU"


I już spełniłem swoje dziecięce marzenia a, że już zacząłem wspominać przeto pociągnę ten temat dzisiaj. Ostatnie moje wspominki były na temat szalonych lat osiemdziesiątych. Tak po prawdzie to dla mnie szalone były tylko w drugiej połowie. Jako, że pierwsza połowa była dziecięca, to druga była młodzieżowa. Ta druga połowa to szaleństwo dyskotek, to mazury z kolegami, to osiedlowa fontanna, to pierwsze miłostki i miłości, to w końcu moda i ubranka na które bardziej zacząłem zwracać uwagę (z racji tych miłostek). Ach - zapomniał bym o szkole.  

            Mieszkałem na osiedlu w wielkim mieście. Wybudowane zostało na początku 1970 roku. Ktoś kto je projektował był naprawdę fachowcem w swym zawodzie bo zrobił je z głową. Trzy punktowce  każdy z nich dziesięć pięter, pomiędzy nimi potężna górka, trzy place zabaw, boisko do piłki nożnej, boisko do kosza, fontanna, klub osiedlowy, przedszkole. Bloki pobudowano tak że ich okna wychodziły z jednej strony na północ, z drugiej na południe. Z boków tych dziesięcio piętrowców zbudowano dwa bloki cztero piętrowe. Jeden był po jednej stronie drugi po drugiej. Ich okna wychodziły: wschód - zachód. Z wielkim poczuciem wyobraźni można było powiedzieć, że osiedle było jak zamek. Całe moje życie odbywało się w jego murach, najpierw na placu zabaw potem na osiedlowym baseniku, jeszcze później w klubie. Był to czas przemian systemowych. Cała Polska była biedna i upadła jak anioł ciemności a i tak było dla nas kolorowo i wesoło.

       
Szczytem mody były spodnie maviny lub piramidy, buty sofipol za kostkę lub też i nie za kostkę, bluza Ludowego Wojska Polskiego i wsio. Dochodziła tam jeszcze jakaś koszulka ale kto tym by sie martwił. Spodnie można było kupić na zwykłych polowych łóżkach rozstawionych gdzie kto chciał. Towar Turecki. Klientela to przypadkowi przechodnie - ino świst i juz towar sprzedany. Na takie spodnie to człowiek najpierw namawiał mamę potem kombinował kiedy najlepiej wyjść z fundatorem na zakupy aż w końcu po wielu wyjściach (w moim przypadku trzech) mogłem poszczycić się upragnionymi spodniami. Teraz miał bym niejakie opory by je założyć ale wtedy to ja byłem elegant, że proszę siadać. Kurteczka wojskowa była tylko z nazwy wojskowa bo miała ciemniejszy nadruk i przypominała strażacką. Jednak ja dałbym się zabić twierdząc wszem i wobec , że kurtka moja to nowy model z sił  specjalnych. Dziwne jest to, że wszyscy mi wierzyli a jaka prawda to zostanie owianą mgłą tajemnicy. Z ta kurteczka to tez ubaw był wielki bo nie mogłem znaleźć swojego rozmiaru. Niby na długość wszystko gra jednak rękawki kuse. Rad nie rad kupiłem to co było a mama moja przy pomocy nożyczek i igły z nicią dokonała cudu przyprawiając mi te brakujące centymetry. Kurtka poprzez maminą modernizację zyskała nowy smak i wygląd. Miała w sobie istne szaleństwo i jestem święcie przekonany, że taką kurtałkę miałem tylko ja. Buty załatwił mi tata. Załatwił bo normalnie nie można było ich dostać. Pomimo oszczędnego chodzenia i tak podeszwa wkrótce mi pękła na pół i juz można było w bucikach chodzić tylko przy dobrej pogodzie bo jak deszcz to niestety. 


            Pamiętam jak grzmotnęło w Czarnobylu w 86, pamiętam apel na sali gimnastycznej w szkole, pamiętam zdenerwowanych rodziców i dorosłych, pamiętam kolejkę do ośrodka zdrowia gdzie musieliśmy pić płyn, który nawet po tylu latach jest naj ohydniejszą rzeczą którą piłem.



           
fot. internet
Pamiętam jak w pierwszej klasie szkoły średniej zostałem zaproszony przez koleżankę na sylwestra. No oczywiście sie zgodziłem, wszak to pierwszy sylwester w moim życiu. Poszedłem tam razem z kolegą. Towarzystwa nie znaliśmy ale ono znało nas wiec bez większych problemów nawiązaliśmy rozmowy. Była tam jedna bardzo zgrabna dziewczyna która szalenie mi się spodobała. Muzyka poczęła grać więc ja doskoczyłem niczym lampart do niej i już proszę w tany i w tym momencie klops. Moje bóstwo zaszczebiotało do mnie "Jakim stylem zatańczymy?" Zjadło mnie bo ze stylów tańca to nic nie znałem ale chciałem jakoś rozpocząć te znajomość. Odpowiedziałem poimprowizujemy i... drugi klops bo wyszło fatalnie. Ale od czego dobry humor i optymizm, nie zawieszam broni na kołku tylko przygotowuje sie do następnego ataku i .... trzeci klops. Kolega z jej klasy poprosił ją a drugi poprosił gospodynię do tańca. Magnetofon zawył, pary zawirowały i matko jedyna te chłopaczki wyglądające przy nas lwach salonowych nijako, zaczęli wywijać z partnerkami po całym parkiecie. No ja juz tej nocy nie pobawiłem się. Razem z kolega próbowaliśmy  ten ogień porażki ugasić przy pomocy wina i piwa. Szybko sie przestroiliśmy i sylwester przeszedł do historii. Jeszcze nad ranem coś tam próbowałem ugrać z ma niedoszła miłością ale cosik bardziej ciągnęła do tego męczybuły który z nią wywijał. Popatrzyłem smutno na koleżkę i powiedziałem do niego "idziemy na kurs tańca" Kolega się zgodził bo chyba nie muszę dodawać, że tańczył jeszcze gorzej niż ja. Jeszcze tego samego tygodnia zapisaliśmy się do klubu tanecznego na kurs tańca.

Ojejku  myślałem, że jednym postem uporam sie z końcem lat '80 ale widzę, że na wspominki mi się tu robi. Może to i dobrze bo tematów w szpitalu nie ma zbyt wiele a tak przynajmniej częściowo nudę zabiję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz